czwartek, 26 lutego 2015

Miałam...

... myśleć pozytywnie. Starać się być taką lepszą wersją siebie. Zwłaszcza wracając do pracy. Udawało się przez kilka dni, choć w pewnym momencie już nie wytrzymałam i po prostu popłakałam się odciągając pokarm... ale to głównie ze zmęczenia, bo szło w miarę gładko.
A później M. się pochorował. Myślałam, że mamy do czynienia z pierwszym katarkiem, a to pierwsze zapalenie oskrzeli. Taki strach i taka niepewność.
Macierzyństwo jest trudne.
Śpiewam piosenki, żeby odwrócić jego uwagę od inhalacji, a ten się do mnie uśmiecha. Takie słodziakowe mam dziecko.
Dobrej nocy. Zdrowej.

środa, 18 lutego 2015

Pierwszy

Pierwszy dzień w pracy po urlopie za mną. Najpierw nie umiałam się znaleźć (ani znaleźć swojego biurka), ale z czasem się ogarnę. Najważniejsze, że moje chłopaki świetnie sobie poradziły w domu. Cieszę się, że obyło się bez krzyków i protestów.


poniedziałek, 16 lutego 2015

Jestem

Wróciłam.

Właśnie wcinam obiad, maleństwo (M.) śpi, kaloryfery bulgoczą jak zwykle, a za oknem siarczysty mróz. Męża na ten mróz nawet wypuściłam - jak mu się dim sum w Chinatown zamarzyło to niech ma.

Właśnie odebrałam maila z potwierdzeniem, że mój wniosek o patent został złożony. Jeju, mi się nawet nigdy nie marzyło, że będę mieć wnioski o patent.

Jutro wracam po urlopie macierzyńskim do pracy, którą lubię.

M. jest słodki i kochany. Nawet cudniejszy niż mi się marzył. Trochę żal go jutro w domu zostawiać, ale zostaje z tatą. Krzywda mu się nie stanie.

Jest dobrze. Postanowiłam tu wrócić, żeby to udokumentować. Bo kiedy było ciężko to nie chciało mi się pisać, ale teraz znów mi się chce.

Nie wiem, czy ktoś jeszcze będzie czytał... ale wróciłam. Coś tu może trochę pozmieniam.

poniedziałek, 25 listopada 2013

Przy herbatce

Dałam się wykiwać pogodzie. Wczoraj było 20C, więc gdy dziś zobaczyłam, że jest równie słonecznie wyszłam z domu ubrana raczej lekko. Okazało się, że jest dużo zimniej... (tylko trzy stopnie).. i przemarzłam.

Popijam teraz kolejną herbatę z miodem, żeby się rozgrzać i jakoś tak sentymentalnie mi się zrobiło. Na grzane wino poszłabym na Kazimierz, tak jak każdej zimy chodzimy z Martą. Tej zimy raczej się nie uda.

Dziwne, że bardziej nie przeżywam tego, że nie damy rady pojechać w tym roku na Święta do Polski. Może to znak, że jednak zaczynamy tutaj zapuszczać korzenie. Jedynie wizja pustawego stołu wigilijnego u moich rodziców trochę mnie smuci. Może tak na prawdę jeszcze to do mnie nie dotarło. Tyle się dzieje ostatnio, że nie ma jak wybiec myślą choćby i tydzień do przodu. Już za miesiąc Wigilia, do tej pory zdążę sie obronić, trochę poświętować, spakować się, przeprowadzić, napisać publikację, mieć parę rozmów o pracę... Nie mam pojęcią jak moje życie będzie wyglądało za miesiąc, ale wszystko idzie w dobrym kierunku. No bo co to są za problemy - szukać pracy w Nowym Jorku czy w Kalifornii. Takie problemy świadczą tylko o tym, że problemów nie ma.

Chyba ta herbata potrzebuje rumu dla wzmocnienia efektu. Udanego tygodnia Wam życzę!

poniedziałek, 28 października 2013

Niebieski

A jakby tak rzucić to wszystko i wyjechać gdzieś na koniec świata?


czwartek, 24 października 2013

Plotki

Mama trochę przjęta opowiedziała mi, najnowszą plotkę, któa krąży po wsi na temat moje brata. Najpierw parsknęłam śmiechem, że ktoś wogóle ma taką wyobraźnię  i zaczęłam sobie żartować, że ktoś mógłby oskarżyć mojego brata (czy kogokolwiek) o ukrywanie dziecka. Tak, podobno moi rodzice są już dziadkami (nie są, a chcieliby).

Później zauważyłam, że mam taka jakoś zabardzo przejęta tym wszystkim... "Wiesz, najbardziej przykro, ze to rodzina takie rzeczy opowiada - to jeszcze ludzie uwierzą, bo to niby dobre żródło."

Okazuje się, że to ciocia (siostra taty) takie historie opowiada. Żeby było śmiesznie, wujek jest chrzestnym brata.

Aż mnie ciarki przeszły, że ktoś może być taki podły. Potrafię zrozumieć, że ktoś nie ogarnia jak bardzo powtarzanie plotek jest krzywdzące. Naprawdę potrafię, Wychowałam się na wsi, a to jest to co typowe wiejskie baby robią w kole gospodyń i tyle.

No ale żeby być źródłem takiej plotki, trzeba w nią wierzyć. Nie ograniam jaki trzeba mieć tok myślenia, żeby uwierzyć, że własny chrześniak wypowadził sie do innego miasta, bo próbuje ukryć dziecko. Że co? Jak? Po co? Chyba trudno komuś zrozumieć, że po prostu dostał dobrą pracę... to się przeprowadził. A może by tak podjechać czy zadzwonić do moich rodziców i najpierw zapytać, a nie później rozpowiadać, że się ma informację z dobrego źródła... tia, chyba wyobraźni.

poniedziałek, 14 października 2013

Zamotanie

Już prawie dochodziłam do etapu, w którym byłam zadowolona z tego jak radzę sobie z absolutną nieprzewidywalnością, która mnie ostatnio otacza, a tu nagle każą mi w tym wszystkim podejmować decyzje.

Moje podejście było proste - niczego nie planuj, bo zwariujesz. Absolutnie, nie jest to moje motto życiowe (wprost przeciwnie), ale po prostu inaczej się nie dało. Mąż tam, ja tu, masa pracy, wyjazdów, prezentacji, konferencji - nie mogę być pewna z czym zdążę i na kiedy.

A tu nagle trzeba podejmować poważne decyzje. Ustalenie daty obrony to był jeszcze pikuś (jak sie nie uda, to się przeniesie na następny semestr), ale te wszystkie wizowe kwestie to już mi zupełnie mózg zamotały. Tak bardzo chciałabym na święta pojechać odwiedzić wszystkich - rodziców, teściów, przyjaciół, chrześniaka. Ale byłoby to bardzo skomplikowane. Łatwiej byłoby przyjechać w Wielkanoc - ale w sumie to sama nie wiem, czy dostanę urlop. Na Boże Narodzenie, pojechać mogę... ale ejst taka tycia szansa, że będę miała kłopoty z powrotem.

A może to wszystko to jeden wielki test na to, jak naprawdę tego chcę. Może gdy stanę na głowie i spróbuję się nawet przed prawem Murphy'ego zabezpieczyć, to to wszystko będzie można zorganizować. Nic już nie wiem.