Skoncentrować się ostatnio nie mogę. Może potrzebuję większego ciśnienia, a w pracy chwilowo luźno. Powinnam skorzystać z tego czasu i czytać mądre książki i publikacje, ale jakoś mnie od nich odrzuca.
Za to przeglądam internet. Chyba nie powinnam tego robić, bo działa mi na nerwy. Zwłaszcza onety i tego typu serwisy. Ostatnio napatoczyłam się na serię artykułów o tym jak miłość umiera po ślubie. Nóż się w kieszeni otwiera. Dlaczego nie porównali swoich wniosków z parami, które nie wzieły ślubu a żyją ze sobą od 10-15 lat (czyżby takich nie ma?). To mogłoby udowodnić (przynajmniej statystycznie), że ślub wszystko psuje. W co i tak nie wierzę i tyle.
No więc przeglądam internet i wracam do tych publikacji, ale ze względu na brak entuzjazmu wracam do komputera i odpisuję na maile. Musiałam opisać swój poziom angielskiego. Skupiłam się na tym, że dużej tragedii nie ma i daję radę załątwić wszystko, co chcę. Po wysłaniu zorientowalam się, że wyszło raczej, że jest dobrze. A nie jest. Jak widzicie nawet język ojczysty nieco kaleczę. No cóż, będę się tłumaczyć jak przyjdzie co do czego.
Z tym językiem to ogólnie jest komicznie. Muszę się skupiać, żeby do ludzi tutaj nie odzywać się po polsku... a z drugiej strony muszę się starać nie wtrącać angielskich słówek jak rozmawiam z Polakami. Pomieszanie z poplątaniem.
Za to przeglądam internet. Chyba nie powinnam tego robić, bo działa mi na nerwy. Zwłaszcza onety i tego typu serwisy. Ostatnio napatoczyłam się na serię artykułów o tym jak miłość umiera po ślubie. Nóż się w kieszeni otwiera. Dlaczego nie porównali swoich wniosków z parami, które nie wzieły ślubu a żyją ze sobą od 10-15 lat (czyżby takich nie ma?). To mogłoby udowodnić (przynajmniej statystycznie), że ślub wszystko psuje. W co i tak nie wierzę i tyle.
No więc przeglądam internet i wracam do tych publikacji, ale ze względu na brak entuzjazmu wracam do komputera i odpisuję na maile. Musiałam opisać swój poziom angielskiego. Skupiłam się na tym, że dużej tragedii nie ma i daję radę załątwić wszystko, co chcę. Po wysłaniu zorientowalam się, że wyszło raczej, że jest dobrze. A nie jest. Jak widzicie nawet język ojczysty nieco kaleczę. No cóż, będę się tłumaczyć jak przyjdzie co do czego.
Z tym językiem to ogólnie jest komicznie. Muszę się skupiać, żeby do ludzi tutaj nie odzywać się po polsku... a z drugiej strony muszę się starać nie wtrącać angielskich słówek jak rozmawiam z Polakami. Pomieszanie z poplątaniem.
Chyba jesteś dla siebie zbyt surowa... Na pewno taka językowa "wpadka" wywołałaby tylko uśmiech na twarzy Twojego rozmówcy :)
OdpowiedzUsuńJasne, że wywowalalby. Wywoluje, za kazdym razem. Prawie;) Czasem jednak wolę wyglądac profesjonalnie i wolę kiedy ludzie mnie rozumieją;)
OdpowiedzUsuńPuk puk
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że mnie jeszcze pamiętasz... Może takie małe przypomnienie, żadne duże ciśnienie
Pozdrawiam ciepło
Psychologicznych artykułów na jakikolwiek temat w ogóle nie czytuję na portalach nietematycznych, bo zwykle podchodzą do tematu w uproszczony sposób. Ja wprawdzie żyję z Duńskim na kocią łapę, ale nie sądzę, by małżeństwo coś między nami miało popsuć - raczej nie zmieniłoby nic w kwestii emocjonalnej. Prędzej prawnej.
OdpowiedzUsuń