... dzisiaj byłam. Przez chwilę. Ale zawsze. Ot, taki mały problem techniczny - telefon się rozładował, w zegarku padła bateria. Na zajęcia szłam na wyczucie.
Jak się nad tym zastanowić, to nawet tak jest miło. Nie jest się pewnym, czy minęła godzina, pół, a może dwie. Bo komu to potrzebne?
W pracy R. też chyba traci poczucie czasu, dopiero będzie wracał. Mi wychodzi, że był w pracy 12 godzin, ale widocznie się mylę, bo to nie możliwe.
Ja też dużo dziś pracowałam. W przeciwieństwie do zegarków i komórek komputery mają się dobrze. Próbowałam napisać coś mądrego. Wyszło jedynie "coś". I to prawie po angielsku.
Padam na pyszczek. A jeszcze tyle do zrobienia, ale przecież nie zrobię nic kiedy organizm się buntuje.
Pewnie zastanawiacie się o co właściwie mi chodzi? No cóż, głównie o to, że nie jestem w stanie sklecić sensownego zdania. A przecież jeszcze wcześnie.
Dziś usłyszałam w jednej z piosenek Kaczmarskiego: "co ma utonąć, nie zawiśnie". Bardzo to budujące, że w przyrodzie jest porządek.
Lepiej brzmi, ze co ma wisiec to nie utonie :-) a co do czasu ... to ja po przyjezdzie do Norwegii przestalam nosic zegarek :-)
OdpowiedzUsuńOstatnio wysiadła mi bateria w telefonie, bateria w zegarku i zostałam na zajęciach skazana na łaskę zegara na wieży, którą widać przez okno, niestety, nie ze wszystkich sal... No i robiłam zajęcia na wyczucie, okazuje się, że całkiem niezłe poczucie czasu mam :)
OdpowiedzUsuńCiepłe pozdrowienia
kompletna dezorganizacja myslowo funkcyjna, ale czemu tu sie dziwic jak przed chwila slonce bylo wiosenne, a teraz snieg sypie. zwariowac mozna.
OdpowiedzUsuńOj jak ja bym chciała kiedyś nie patrzeć na zegarek, po prostu iść do szkoły, tak o.. ale raczej się nie da. I dziwić się, że człowiek nie może poskładać tego dnia, jak na dworze raz słońce, a raz śnieg..;);*
OdpowiedzUsuń