Wróciłam. Z całym dobrodziejstwem inwentarza – w tym z koszmarnym bólem głowy. Koszmarnym jak nigdy. Takim, że nie byłam w stanie przyjść do pracy. Okazało sie, że mogę liczyć na kolegę z pray, który bez mrugnięcia okiem powiedział, że dopiero co wyszłąm na obiad. Dzisiaj już pracuję... na w każdym razie nadrabiam zaległości.
Jeszcze kilka dni temu ogarnela mną panika, że właściwie to ja już nie mam swojego miejsca na świecie. Doskwierało mi bycie wiecznym gościem. Dzisiaj zasiadłam za swoim biurkiem i stwierdzam, że miesiąc nieobecności to bardzo dużo. Nawet od swoich monitorów się odzwyczaiłam. Przytachali nam jakieś dodatkowe biurko i okazuje się, że będziemy mieć nowego studenta za miesiąc. Znów ciężko mi sformułować myśl po angielsku, a mysli pędzą jakoś tak strasznie szybko. Umówiłam się z koleżanką, że idziemy w tym miesiącu na lekcję malarstwa. Szał.
Może właśnie teraz jestem u siebie?
Witaj po przerwie :) obawiam się, że emigranci bardzo długo nie czują się nigdzie w domu .. ani już tam ani jeszcze tu. Chociaż to pewnie zależy od człowieka, ja "tu" zaczęłam się czuć jak w domu całkiem niedawno, po kilku dobrych latach. A to ważne jest, spokój jakiś daje duszy. Tak więc im szybciej tym lepiej ;)
OdpowiedzUsuń